Indira Gandhi uwielbiała jako dziecko swoją angielską lalkę. Jednak dorastająca pod wpływem nauk ojca Nehru oraz młodego początkującego prawnika musiała wybrać; miłość do lalki czy miłość do ojczyzny. Płonący stos ubrań przed rodzinnym domem, gdzie ogień pochłaniał angielskie jedwabie, garnitury, koszule, lustra weneckie, dywany itp. Indira spaliła lalkę na dachu swojego domu na znak solidarności z narodem.
Stąd wziął się tytuł książki Pauliny Wilk "Lalki w ogniu- opowieści z Indii". Trudno mi tak naprawdę ustosunkować się do tego co przeczytałam, ponieważ jak wiadomo nie miałam jeszcze okazji być w Indiach. Cała moja wiedza o tym kraju pochodzi z przeczytanej literatury, jak i obejrzanych filmów. Wielokrotnie tworząc swojego posta podpierałam się tekstem autorki. Jednak miałam wrażenie czytając, że widzi ona w Indiach tylko kraj problemów, biedy i smrodu... Z początku nawet mi to pasowało, mocne słowa kogoś kto był w centrum wydarzeń, jednak im dalej tym gorzej... Czytałam i czytałam i nie było w tym prawie niczego czego bym nie wiedziała, z tym wyjątkiem, że w przeciwieństwie do poprzednich publikacji ta wcale nie zachęcała do tego kraju. I nie mam tu na myśli opisanego ubóstwa, aranżowanych ślubów, palenia wdów czy miłości do Bollywood. Raczej tego, że autorka skupiła się w dużym stopniu ( jak dla mnie zbyt dużym) na negatywnych aspektach życia w Indiach. Być może tak właśnie miała wyglądać ta książka, lecz jeżeli chodzi o mnie to zdecydowanie zabrakło pozytywnej strony. A może to ja mam wyimaginowany obraz kraju tygrysów a książka przedstawia w surowy i momentami brutalny sposób prawdziwy obraz indyjskiej społeczności...? Dzięki "Lalką w ogniu" dowiedziałam się, że Kryszna miał łącznie szesnaście tysięcy żon i spłodził z nimi sto osiemdziesiąt tysięcy synów...ten to miał zdrowie ;)
Książkę mam dzięki uprzejmości i czujności didi!