W Indiach rozpowszechniony jest przemyt krów, politycy wolą o tym nie mówić i nie słyszeć...Udając, że nie ma problemu. Bangladesz zdominowany przez muzułmanów jest głównym odbiorcą mięsa. Nielegalny handel nasila się zwłaszcza podczas Święta Ofiar.
Oczywiście Indie zakazały eksportu bydła jednak władze nie zdołały się przeciwstawić dobrze działającym przemytnikom, którzy każdego roku ładują miliony sztuk zwierząt do pociągów i ciężarówek. Potem wstrzykują im środki pobudzające, żeby szybciej chodziły, i zmuszają do przeprawienia się przez rzekę. Na koniec nieszczęsne zwierzęta prowadzone są do ubojni tuż za granicą państwa.
" Sarvender Ghankar, 24-letni członek indyjskich służb granicznych, pokazuje ręką w kierunku Bangladeszu: granica dzieląca oba kraje znajduje się kilkaset metrów stąd, choć nie jest w żaden sposób zaznaczona. Miejscowi farmerzy przechodzą z jednej strony na drugą. Ghankar zapewnia jednak, że teren jest strzeżony niczym amerykańskie zapasy złota w Fort Knox.
– Kiedyś mieliśmy tu przemyt, ale teraz granica jest całkowicie zabezpieczona – mówi uzbrojony w półautomatyczny karabin funkcjonariusz. – Niedługo stanie nawet płot – dodaje.
Mieszkańcy gorącej, przygranicznej równiny Zachodniego Bengalu wiedzą jednak swoje.
– Przemyt kwitnie. Strażnicy w Indiach i Bangladeszu biorą łapówki za to, że odwracają wzrok – przekonuje 55-letni Yasin Mullah, sprzedawca z Murshidabadu, właściciel dwóch krów".
Może czas zastanowić się co jemy...? ... No, nie wszyscy oczywiście...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz