Po wielkim sukcesie Om Shanti Om miałam pewne obiekcje, co do kolejnego filmu Farah Khan. Bałam się, że zobaczę powtórkę, powielenie tych samych schematów, prześlizgiwanie się na niewątpliwie ogromnym sukcesie produkcji z roku 2007. Moje obawy potęgowała identyczna obsada głównych bohaterów.
Kiedy w
końcu (po wielu trudach) usiadłam do oglądania-niemalże od samego początku się
zakochałam. Kolory i przepych sprawiły, że poczułam się jak w domu.
Fantastyczne poczucie humoru z nutą ironii i samokrytycyzmu, dzięki, któremu na
twarzy pojawił się szczery uśmiech. A muszę nadmienić, że od bardzo dawna
Bollywood mnie nie bawił. Większość filmów była przekoloryzowana- ten również
taki był, ale w tym dobrym znaczeniu. Reżyserka potrafiła przyciągnąć widza z
początku wydawało się banalną historią.
Właśnie
poczucie humoru i dystans jaki jest odczuwany niewątpliwie w Happy
New Year powoduje, że jest to film, który ogląda się z przyjemnością,
piosenki nuci pod nosem, a barwy dosłownie pożera wzrokiem. Muszę koniecznie
wspomnieć o SRK, który jak wiadomo
(przynajmniej, jeżeli chodzi o mnie), nie zbierał ostatnio pochlebnych
recenzji. Tym razem jego rola okazała się dużo lepsza. Nie zgrywał cwaniaka,
ani napuszonego bohatera, ani w co trudno uwierzyć podstarzałego lowelasa.
Można powiedzieć, że był dobrym, starym ( młodym) ShahRukh’kiem, któremu się
chciało. Nie mogę zapomnieć o świetnym młodym Bachchan’nie, którego rola rozwala system. Happy New Year na stałe zagości w moim repertuarze.
Gorąco polecam i przyznaje mocne 8/10.