Czekałam z niecierpliwością, aż będzie mi dane obejrzeć przystojnego Shahida (jak wiadomo przepadam za nim) :) Wczoraj dzięki Didi mogłam zapoznać się z tą miłosną historią. Ciężko było...mimo, iż film trwał niecałe dwie godziny.
" Teri Meri Kahaani" to opowieść o chłopaku i dziewczynie, którzy w
trzech kolejnych wcielaniach przeżywają swoje wspólne historie. Pierwsza
z nich wydarzyła się w Lahore roku 1910 pomiędzy lubiącym romanse
Javedem (Shahid Kapoor) a Aradhną (Priyanka Chopra), córką przywódcy
opozycyjnej partii. Druga opowieść przenosi nas do Bombaju lat 60.,
kiedy to skromny, grający na gitarze Govind przypadkiem poznaje Rukhsar,
wschodzącą gwiazdę filmową. Ostatnia historia natomiast dzieje się we
współczesnej Anglii pomiędzy studentami, Krishem i Radhą. Cała produkcja
utrzymana jest w lekkim, głównie komediowym klimacie".
Początek utrzymany w klimacie lat 60-siątych wydawał się być obiecujący. Shahid w kapeluszu z gitarą wyglądał jak Raj :) Nawet Priyanka, która mnie denerwuje była do przełknięcia. Zapowiadało się nieźle, aż do momentu kiedy to zmieniła się sceneria i na ekranie zobaczyłam mlodego Shahida w dżinsach. Cały ten późniejszy romans z Radhą wydawał mi się bezsensowny. Banalny aż do bólu! Zastanawiałam się dlaczego nie można było zostać przy latach 60-siątych? No, ale cóż oglądałam dalej...a tam wysyłanie smsów, czaty i facebook...Nic nowego. On lekkoduch uganiający się za dziewczynami, ona śliczna niczym modelka z wybiegu w Mediolanie. Nic dodać nic ująć... Nie mogą być razem... I buch! Przenosimy się ponownie tym razem do roku 1910 na tereny dzisiejszego Pakistanu. Shahid biega z rozwianymi włosami z tym swoim zniewalającym uśmiechem na twarzy, a Priyanka nosi tradycyjne sari i jest posłuszna swojemu ojcu. Ta odsłona podobała mi się najbardziej. W zamyśle twórców chodziło chyba o to,aby wszystkie części ze sobą współgrały. Jak dla mnie połowa filmu mogłaby nie istnieć. Motyw reinkarnacji i miłości, którą można znaleźć i stracić w każdym życiu nie dopracowany. Gdyby nie moja słabość do Shahida to wyłączyłabym film po 15 minutach. Choć piosenki były dobre nie uratowało to filmu jako całości.