poniedziałek, 10 grudnia 2018

Twarz indyjskiego łucznictwa


Deepika Kumari urodziła się na poboczu drogi  w jednym z najbiedniejszych stanów w Indiach- Jharkand; we wsi Ratu. Dziewczynki nie mają tam łatwo, od małego uczone są posłuszeństwa i uległości. Według miejscowych żadna dziewczyna nie powinna uprawiać sportu, ponieważ ich miejsce jest w domu a nie na boisku. To domena mężczyzn. Kobiety powinny zajmować się domem i wychowywać dzieci, bo przecież do tego zostały stworzone. We wsi Ratu kobiety z reguły nie pracują, nie mają właściwie żadnych perspektyw dlatego zazwyczaj przed ukończeniem 18 lat wychodzą za mąż.
Deepika mieszkała z rodzicami w rozpadającym się domu zrobionym z błota, który przy każdym deszczu czy burzy nabierał wody. Bieda była tak dotkliwa, że bardzo często wszystkim domownikom doskwierał głód. Ojciec Deepiki – kierowca rikszy bez wykształcenia zarabiał niewiele, a matka pracująca w szpitalu we wsi dostawała wypłatę co dwa, trzy miesiące.

Dziewczyna nie chciała być ciężarem dla rodziców, dlatego gdy tylko usłyszała o szkole łucznictwa Seraikella, gdzie oferowali bezpłatną naukę, odzież i jedzenie postanowiła spróbować. Z początku nawet nie lubiła łucznictwa, odetchnęła z ulgą, że nie musi się martwić o zapewnienie podstawowych potrzeb. Gdy skończyła 13 lat przeszła do Akademii Łucznictwa Tata, gdzie pomału zaczęła rozwijać skrzydła pod okiem trenera Dharmendra Tiwari. Akademia nauczyła ją wszystkiego, począwszy do prawidłowego trzymania łyżki poprzez wielką miłość do łucznictwa. Po roku spędzonym w murach Akademii Kumari została Mistrzynią Świata Kadetów, potem były Letnie Igrzyska Olimpijskie w Londynie, gdzie zakwalifikowała się do drużyny kobiet zajmując ósme miejsce. W 2010 roku zdobyła zloty medal w indywidualnym konkursie dla kobiet Commonwealth 2010, otrzymała nagrodę Arjuna- drugą w Indiach najwyższą nagrodę sportową przyznawaną przez prezydenta. W 2016 roku w dniu Republiki Indii została jej przyznana nagroda cywilna Padma Shri, a w 2017 roku przyznana przez Vogue nagroda Young Achievers. 
Sama Deepika ma nadzieję, że to co robi stanie się inspiracją dla innych kobiet w walce o swoje pragnienia i marzenia w tym zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie, w którym zaledwie 1% populacji dziewcząt uczestniczy w zajęciach sportowych.
Jej życie po tylu sukcesach uległo diametralnej zmianie, już nie musi kraść kukurydzy, nawet jeśli taka smakuje najlepiej…

Źródło: Opracowanie własne na podstawie filmu "Panie przodem" 

niedziela, 23 września 2018

Miłość do kwadratu



„ Love Per Square Foot ” w reżyserii Ananda Tiwari ‘ego to pełna humoru, ciepła  opowieść o podążaniu za marzeniami.

Sanjay (Vicky Kaushal) i Karina (Angira Dhar) to młodzi ludzie pracujący w wielkiej korporacji bankowej. Oboje są uwikłani w lekko skomplikowane relacje damsko- męskie i oboje mimo wieku nadal mieszkają z rodzicami. Zarówno on jak i ona nie mają własnego kąta i przestrzeni dla siebie, co staje się coraz bardziej dokuczliwe zważywszy na trudny charakter domowników. Los sprawia, że ich drogi krzyżują się na weselu znajomych z pracy, od tamtej pory zaczyna kiełkować w nich myśl o własnym M. Najpierw nieśmiała, powiedziana żartem propozycja złożenia wniosku mieszkaniowego, potem oświadczyny w rikszy.
Stajemy się świadkiem rozkwitu nowego uczucia- zupełnie nieplanowanego w ich jak najbardziej profesjonalnej umowie mieszkaniowej. Oczywiście jak to bywa w tego typu filmach, coś musi pójść nie tak jak powinno. Na horyzoncie pojawia się niesamowicie irytująca postać szefowej banku, która traktuje swoich pracowników, a zwłaszcza młodego Sanjaya jak niewolników. Z biegiem wydarzeń dowiadujemy się, że szefowa to kłamczucha i psychopatka a chłopak…no cóż jest zbyt delikatny i za mało stanowczy. To staje się powodem do rozwoju poważnych komplikacji w jego relacji z Kariną.
Film ogląda się przyjemnie. Historia się nie ciągnie, nie ma przesadnie wydłużonych dialogów i wątków. Postacie są dobrze zagrane, a muzyka wpada w ucho. Idealny na niedzielę. 
Serdecznie polecam. Moja ocena to mocne 7/10.

wtorek, 26 czerwca 2018

Za wszelką cenę


Mary Kom urodziła się w wiosce Kangathei, w Manipur we wschodnich Indiach. Pochodziła z ubogiej rodziny, jej rodzice byli rolnikami. Prócz codziennych prac domowy Mary zwana przez rodziców Chungneijang chodziła do szkoły, gdzie uczyła się lekkoatletyki. Choć ojciec Mary był w młodości zapaśnikiem nie podzielał rosnącego entuzjazmu córki do boksu. Być może było to spowodowane faktem, że oszpecona twarz Mary mogłaby zaprzepaścić jej szansę na dobre małżeństwo. Jednak upór Mary zaowocował i w wieku 15 lat opuściła rodzinne miasto, żeby pod okiem trenera K. Kosany Meitei profesjonalnie zająć się boksem i rozpocząć naukę w akademii sportowej w stolicy stanu Imphal.
Trener Mejtei tak wspomina współpracę z Mary: „Jest oddaną, bardzo pracowitą dziewczyną o silnej woli, która w mgnieniu oka pojęła podstawy boksu”.

Ojciec Mary dowiedział się o sukcesach córki dopiero po ukazaniu się w 2000 roku jej zdjęcia w lokalnej gazecie, od tamtej pory zaczął wspierać córkę w jej drodze na szczyt. Jej miłość do boksu pokonała wszystko. Nawet, gdy w końcu na horyzoncie pojawił się kandydat na męża Mary nie umiała i nie chciała zrezygnować z walk. Przyszły mąż musiał bez szemrania zaakceptować pasję żony. I tak się stało. Onler pokochał ją z całym inwentarzem.   Po przerwie spowodowanej bliźniaczą ciążą- Mary mogła powrócić do boksowania. A nie było łatwo. Ludzie szybko zapomnieli, brakowało pieniędzy a przede wszystkim wiary w siebie. Po rozpoczęciu ponownego szkolenia pod okiem profesjonalisty i przy ogromnej pomocy rodziny i męża Mary znów osiągała sukcesy. Zdobyła srebrny medal na Mistrzostwach Azji Kobiet w 2008 roku w Indiach oraz czwarty z kolei złoty medal na Mistrzostwach Świata Kobiet w AIBA w Chinach, a następnie złoty medal na Igrzyskach Azjatyckich w 2009 roku w Wietnamie. Startowała w kategorii do 51 kg- w 2010 roku zdobyła złoty medal na Azjatyckich Mistrzostwach Boksu Kobiet w Kazachstanie oraz na Mistrzostwach na Barbados. Kom nigdy nie brała udziału w zawodowym boksie, wszystkie sukcesy były typowo amatorskie. 

W 2015 roku Mary stała się tak popularna i finansowo niezależna, że zdołała prześcignąć kilku zawodowych sportowców w Indiach pod względem zarobków. Mary wykorzystała swoją pozycję i stała się aktywistką na rzecz praw zwierząt. Tak wypowiadała się na temat zaprzestania wykorzystywania w cyrkach słoni: „Cyrki są to okrutne miejsca dla zwierząt, gdzie są bite i torturowane, jestem matką więc wyobrażam sobie przez co przechodzą zwierzęta, kiedy ich małe dzieci są im odbierane tylko po to, aby występować w cyrkach. To smutne”.
W 2014 roku na ekrany indyjskich kin wszedł film opowiadający o losach bokserki, gdzie Priyanka Chopra wcieliła się w Kom. Film wyprodukowany został w hindi, chociaż językiem ojczystym Mary jest dialekt chińsko-tybetański. Reżyserem filmu jest Omung Kumar, a sam film opowiada historię życia Mary od najmłodszych lat poprzez małżeństwo i osiągnięcie tytułów mistrzowskich.

Jab Harry met Sejal, czyli pozory mylą

W filmie w reżyserii Imitaz’a Alie’go twórcy między innymi „Kiedy ją spotkałem” czy „RockStar” możemy zobaczyć ponownie duet Shah Rukh Khan i Anushka Sharma Kohli. 
Obraz osadzony został w krajach Europejskich, takich jak Holandia, Praga czy Węgry. Wszystko okraszone jest mieszanką kolorów, modnych ubrań i nie wiedzieć czemu mnóstwem pieniędzy.Tytułowy Harry zajmuje się zawodowo oprowadzaniem turystów po różnych miastach Europy, między innymi po Amsterdamie. – do domu (do Indii) nie może wrócić z przyczyn nie do końca jasnych. To właśnie tam poznajemy jego i Sejal, dziewczynę która będzie towarzyszyła nam i jemu do końca seansu. Sejal to młoda, początkującą prawniczka, lekko zwariowana, trochę naiwna, a już na pewno zapominalska- zgubiony pierścionek otrzymany od narzeczonego staje się pretekstem do odbycia nowej podróży.
Z początku oczywiście, jak to bywa w tego typu filmach główni bohaterowie wcale za sobą nie przepadają. On zgrywa kobieciarza, a ona ewidentnie ukrywa kompleksy pod płaszczykiem udanego związku. Jednak z biegiem przejechanych kilometrów, obejrzanych zachodów słońca i wypitych kaw rodzi się pomiędzy nimi uczucie. Uczucie które zaczyna napawać Harrego lękiem a Sejal popycha do robienia rzeczy o, których wcześniej mogła tylko myśleć i to też niekoniecznie. Różnego typu perypetię zbliżają ich do siebie i w końcu nie ma odwrotu. Trzeba coś postanowić. I tu zaczynają się schody. Bo przecież Sejal dała słowo, przecież to dziewczyna z dobrego domu, zna narzeczonego od tak dawna… A Harry to wydawałoby się chłopak bez korzeni, pozbawiony jakichkolwiek głębszych uczuć. Ale czy na pewno? „Jab Harry met Sejal” to łatwy i przyjemny film nie wnoszący za dużo, może nawet trochę zbyt zachodni. Ale gdy zajrzeć głębiej i się nieco nad nim zastanowić można dostrzec coś co z pozoru jest niedostrzegalne. I pomimo lekko naciąganej fabuły i niepotrzebnych dialogów wepchanych jakby na siłę to film zdecydowanie nie jest zły, choć z tego co słyszałam w Indiach recenzję nie były zbyt pochlebne. Reprezentacyjny SRK i równie śliczna Anushka nadają klimat w sam raz na lato.  Serdecznie polecam. Moja ocena to mocne 7/10.

niedziela, 22 kwietnia 2018

W drodze do wolności

Indie od niemalże 1600 roku były pod panowaniem Brytyjczyków. Dopiero pod koniec II wojny światowej strona brytyjska zaprzestała walk i zaczęła prowadzić dialog. Nie wszyscy jednak popierali pokojowe zamiary Nehru oraz Gandhiego.
Na czele entuzjastów walki zbrojnej stanął Subhas Chandra Bose, który nawoływał do pokonania wroga ich własną bronią. W czerwcu 1939 roku utworzył on odrębną partię polityczną All India Forward Bloc, czyli Indyjska Armia Narodowa.

W lutym 1944 roku rozpoczęła ona działania wojenne przeciw Brytyjczykom w składzie Japońskiej armii na terenie Birmy. Hasłem przewodnim walki stało się „Marsz na Delhi” a tymczasową siedzibą Rządu Wolnych Indii został Rangun. W marcu indyjskie oddziały zaatakowały terytorium Północnych Indii, co było dla Brytyjczyków nie lada zaskoczeniem. Samobójczy oddział pod dowództwem płk. Shaukata Malika zdołał powstrzymać Brytyjskie linie obronne i przedrzeć się do miasta Moirang. Zajęte ziemie oddano pod panowanie Rządu Tymczasowego Wolnych Indii.
Po zakończeniu wojny Brytyjski rząd wytoczył proces schwytanym żołnierzom INA pod zarzutem zdrady. Procesy trzech wysokich oficerów odbyły się w Czerwonym Forcie, a obrońcą ich nie był kto inny jak sam Nehru.

Rangoon w reżyserii Vishala Bhardwaj przenosi widza właśnie w czasy kresu II wojny światowej, do panowania Brytyjskiego, gdzie biały człowiek znaczył najwięcej. Poznajemy dziewczynę zgarniętą z ulicy, teraz słynną i zamożną aktorkę. Zakochaną oczywiście w swoim wybawcy, egoistycznym, zapatrzonym w sukces mężczyźnie, któremu własna kariera nie potoczyła się tak jak planował. 
Dziewczyna bez wątpienia piękna, nie grzeszy inteligencją i wierzy w każde wypowiedziane słowo swojego ukochanego, jest uległa i posłuszna. Brytyjczycy chcą się zabawić, więc wysyłają ją w podróż do żołnierzy przebywających w fortach.  Jej ukochany zostaje na miejscu uwikłany w podłą intrygę dziadka. A dziewczyna z początku wściekła, przeżywa przy boku swojego ochroniarza Malika największą przygodę i miłość życia. Po perypetiach i niebezpieczeństwach udaje jej się cało powrócić do swojego dawnego życia. Tyle tylko, że  nie jest ona już tą samą dziewczyną. Nie jest małą, naiwną Julią słuchającą poleceń.
Malik rozbudził w niej uczucia o, których istnieniu nawet nie podejrzewała i dostrzegł w niej coś więcej niż gwiazdkę hinduskiego kina. 

Bez reszty dałam się porwać tej opowieści miłosnej z historią w tle. Kupił mnie  Saif Ali Khan grający zakochanego bez pamięci, jak i oczywiście mój ulubiony Shahid Kapoor, który w roli żołnierza i kochanka sprawdza się doskonale. Nie jest to film Bollywood, piosenki nie są tak istotne a i nie jest ich zbyt wiele. Jest to film, który daje do myślenia i pozostawia w widzu pewien niedosyt, złość i uczucie niesprawiedliwości. Nie oglądałam już dawno żadnego indyjskiego filmu z racji przejedzenia się Panem Khanem, ale nie żałuję że sięgnęłam w tę piękną niehandlową niedzielę po tę pozycję. Serdecznie polecam! I czekam na komentarze po seansach!