poniedziałek, 23 lutego 2015

Walentynki w Tavaa



Aby nie siedzieć samej w ten cudowny dzień zakochanych pojechałam do didi. A didi, jak to didi przyszykowała same niespodzianki! ;) Razem z moim szwagierkiem wybraliśmy się do indyjskiej restauracji- czwartej już na mojej liście odwiedzonych ;) Trzeba było z wyprzedzeniem rezerwować stolik a zwłaszcza w taki dzień jak 14 lutego. 
Restauracja była przestronna, dobrze urządzona -choć ja bym co nieco zmieniła. W tle cichutko dało się słyszeć indyjską muzykę. W zasadzie przynajmniej na początku nie miałam zastrzeżeń i z uśmiechem obserwowałam wystrój i wybierałam danie główne. Nie było słychać specyficznego dźwięku drzwiczek od mikrofalowi co uznałam za dobry znak. Gdy złożyliśmy zamówienie chciałam wsłuchać się w muzykę w tle, jednakże nie było to możliwe. Ciągle ktoś wchodził, wychodził – panował straszny ruch i w sumie muzyka mogłaby całkowicie zostać wyłączona. Wnętrze było surowe i jak na mój gust zbyt mało kolorowe, sprawiało wrażenie niedokończonego. Kelnerki jednak były ubrane w indyjskie stroje, co prawda do jeansów ale nie można mieć wszystkiego…



Zdążyłam przyjrzeć się wszystkiemu a zamówienia jak nie było, tak nie było. Czekałam cierpliwie pewna, że skoro tak długo trwa przygotowanie to musi być to coś wspaniałego. Po godzinie na stole pojawiła się między innymi tika masala. Pamiętam tylko palenie w przełyku… i smaczny biały ser. Jednakże większość smaków zagłuszała piekielna ostrość potrawy, nie można było dokopać się do niczego innego. Nie wiem, czy to prawidłowe czy też nie- nie mam porównania aż tak dużego, jednak rozczarowałam się. Myślałam, że poczuję smaki Indii a nie tylko chilli…


Mimo krytycznych uwag serdecznie dziękuję didi i szwagierkowi za udany wieczór walentynkowy! bahut, bahut... :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz